Klasycy
literatury światowej zostali już ocenieni przez historię, więc
trudno na temat ich najbardziej znanych dzieł dyskutować. Zostały
tak dogłębnie zbadane i ocenione, że można o nich powiedzieć
właściwie już tylko oczywistości. Ale „Dramat na polowaniu”
nie jest znanym dziełem Czechowa, mało tego, ponoć sam autor
niezbyt chciał się do tej powieści przyznawać.
Na książkę
natknęłam się przy okazji spontanicznej wizyty w bibliotece z
gatunku „na chybił trafił”, w drodze z warzywniaka do domu.
Stanęłam przed regałami i problemem: coś na „D”, a może coś
średnio grubego, albo z fajną okładką? Za dużo tego było, siaty
ciążyły, więc chciałam już wychodzić, gdy niechcący zerknęłam
na najniższą, prawie pustą półkę. No i tam właśnie w
odosobnieniu, nieco przekrzywiony leżał „Dramat na polowaniu”.
Podnoszę i widzę, że wydanie starsze ode mnie a książka jakby
nieużywana. Zerknęłam na notę od wydawcy, z której dowiedziałam
się, że jest to jedyna powieść Czechowa i w dodatku tak różna
od jego dorobku, że to parodia nowego, modnego wówczas, brukowego
gatunku literackiego – kryminału, że powieść była w odcinkach
drukowana w „Nowościach Dnia” - pisemku, które dość
samowolnie okaleczało pierwotny tekst i nie kwapiło się z wypłatą
honorarium i że autor generalnie wstydził się „Dramatu na
polowaniu” ze względu na wątek sensacyjny, a więc odejście od
dobrego smaku literackiego.
Czegoś tu
nie zrozumiałam. Dlaczego Czechow miałby się wstydzić swojego
„kryminału”, skoro napisał go wyłącznie jako parodię
pogardzanego gatunku? Może chodziło o to, że „Nowości Dnia”
tak radykalnie zmieniły tekst autora, że stracił on całą swoją
wymowę? Jak zresztą można wyczytać w posłowiu, Czechow od
początku nie był dumny ze współpracy z pismem brukowym (które
sam nazywał „Plugastwa Dnia”), ale zmusiła go do tego kroku
sytuacja finansowa. O kryminale wybitny pisarz wypowiadał się bez
litości: „Są i były na tym świecie rzeczy straszne (…), lecz
takich straszydeł [powieści kryminalnych] jeszcze nigdy nie było
(…) Strach pomyśleć, że istnieją takie upiorne mózgi, z
których wypełznąć mogą owi potworni Ojcobójcy,
Dramaty itd.
Morderstwa, ludożerstwa, milionowe przegrane, zjawy, fałszywi
hrabiowie, ruiny zamków, sowy, szkielety, lunatycy... diabli wiedzą
czego tylko nie ma w tych fantazjach zniewolonej i pijackiej myśli
(…) Straszna fabuła, straszne postacie, straszna logika i
składnia, ale najstraszniejsza jest nieznajomość życia...”
Ciekawe co wielki literat powiedziałby o powieściach kryminalnych
dzisiaj...
Wyobrażam
sobie, że za czasów Czechowa kryminał rzeczywiście musiał
prezentować bardzo niski poziom jeśli chodzi o walory literackie.
Widocznie nie było w nim miejsca na pogłębioną charakterystykę,
nieszablonowe postaci, głębszą refleksję i prawdopodobieństwo
psychologiczne, a może nawet inteligentnie skonstruowaną zagadkę.
Domyślam się, że w tamtych czasach gatunek ten był traktowany
przez szanujących się pisarzy z pobłażaniem, ponieważ schlebiał
najniższym gustom i potrzebom (z gatunku „chleba i igrzysk”),
drukowany był wyłącznie w brukowcach i zapewne przypominał
opowieści z naszego rodzimego miesięcznika „Detektyw”.
Informacje
na okładce zaintrygowały mnie i byłam ciekawa jak wygląda parodia
kryminału w wykonaniu Antoniego Czechowa. Już sam tytuł nawiązywał
do typowej konstrukcji jakiegoś sensacyjnego nagłówka w gazecie,
spodziewałam się więc, że będzie bardzo prześmiewczo. Nie
oczekiwałam, co prawda, że mistrz będzie kalał swoje pióro i
dobre imię ww. zjawami, sowami w ruinach zamku i innymi tanimi
efektami, ale liczyłam na nieco większy sarkazm niż ten, który w
„Dramacie...” zaserwowano. Właściwie jedyna kpina to pobieżnie
i nieudolnie prowadzone śledztwo oraz irytujące przypisy Czechowa,
w których zwraca uwagę na pewne aspekty (tak jakby nie wierzył w
spostrzegawczość czytelnika), a także jawnie sugeruje kto jest
winnym zbrodni. To dość mało, zważając na fakt, iż morderstwo i
dochodzenie w jego sprawie zajmują jedynie 1/5 powieści. Są też
ze dwie kąśliwe aluzje do samowoli redaktorów w kwestii
wprowadzania zmian w drukowanych tekstach. Cała reszta to wcale nie
najgorsza literatura, w dodatku daleka od kryminału. Owszem,
zabójstwo jest, ale pojawia się ono niemal na końcu powieści i
jest potraktowane po macoszemu: żadnej zawiłej dedukcji, żadnych
zwrotów akcji, żadnego napięcia. Mamy za to w „Dramacie na
polowaniu” galerię ludzkich postaci, zachowań i motywacji. Mamy
też polemikę z utworami Dostojewskiego - o czym poinformowało mnie
posłowie i dobrze, bo sama bym pewnie nie szukała takich skojarzeń.
Chodzi o kwestię winy i kary - u Czechowa nie ma pod tym względem
happy endu, sprawiedliwego rozwiązania. Jest za to refleksja, że
społeczeństwo nieraz samo nie dąży do sprawiedliwości, nie jest
w tym względzie zbyt dociekliwe.
Jeśli
potraktujemy „Dramat na polowaniu” jak kryminał (albo jego
parodię), w którym oczekujemy dreszczu emocji, rozwiązywania
zagadki, tajemnicy i misternego układania szczegółów, to spotka
nas zawód. Ale jeśli chcemy przyjrzeć się ciemnym stronom
ludzkiej natury, mniejszym i większym patologiom, to książka jest
jak znalazł. Ponoć Czechow (znów informacja z nieocenionego
posłowia) interesował się sprawami kryminalnymi, psychiatrią oraz
„wszelkimi dewiacjami tak zwanej duszy” i starał się wszystkie,
na pozór irracjonalne, zachowania ludzkie wyjaśniać cechami
charakteru lub okolicznościami. I to w „Dramacie na polowaniu”
rzeczywiście widać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz