wtorek, 24 lipca 2012

Antoni Czechow „Dramat na polowaniu”

Klasycy literatury światowej zostali już ocenieni przez historię, więc trudno na temat ich najbardziej znanych dzieł dyskutować. Zostały tak dogłębnie zbadane i ocenione, że można o nich powiedzieć właściwie już tylko oczywistości. Ale „Dramat na polowaniu” nie jest znanym dziełem Czechowa, mało tego, ponoć sam autor niezbyt chciał się do tej powieści przyznawać.
Na książkę natknęłam się przy okazji spontanicznej wizyty w bibliotece z gatunku „na chybił trafił”, w drodze z warzywniaka do domu. Stanęłam przed regałami i problemem: coś na „D”, a może coś średnio grubego, albo z fajną okładką? Za dużo tego było, siaty ciążyły, więc chciałam już wychodzić, gdy niechcący zerknęłam na najniższą, prawie pustą półkę. No i tam właśnie w odosobnieniu, nieco przekrzywiony leżał „Dramat na polowaniu”. Podnoszę i widzę, że wydanie starsze ode mnie a książka jakby nieużywana. Zerknęłam na notę od wydawcy, z której dowiedziałam się, że jest to jedyna powieść Czechowa i w dodatku tak różna od jego dorobku, że to parodia nowego, modnego wówczas, brukowego gatunku literackiego – kryminału, że powieść była w odcinkach drukowana w „Nowościach Dnia” - pisemku, które dość samowolnie okaleczało pierwotny tekst i nie kwapiło się z wypłatą honorarium i że autor generalnie wstydził się „Dramatu na polowaniu” ze względu na wątek sensacyjny, a więc odejście od dobrego smaku literackiego.
Czegoś tu nie zrozumiałam. Dlaczego Czechow miałby się wstydzić swojego „kryminału”, skoro napisał go wyłącznie jako parodię pogardzanego gatunku? Może chodziło o to, że „Nowości Dnia” tak radykalnie zmieniły tekst autora, że stracił on całą swoją wymowę? Jak zresztą można wyczytać w posłowiu, Czechow od początku nie był dumny ze współpracy z pismem brukowym (które sam nazywał „Plugastwa Dnia”), ale zmusiła go do tego kroku sytuacja finansowa. O kryminale wybitny pisarz wypowiadał się bez litości: „Są i były na tym świecie rzeczy straszne (…), lecz takich straszydeł [powieści kryminalnych] jeszcze nigdy nie było (…) Strach pomyśleć, że istnieją takie upiorne mózgi, z których wypełznąć mogą owi potworni Ojcobójcy, Dramaty itd. Morderstwa, ludożerstwa, milionowe przegrane, zjawy, fałszywi hrabiowie, ruiny zamków, sowy, szkielety, lunatycy... diabli wiedzą czego tylko nie ma w tych fantazjach zniewolonej i pijackiej myśli (…) Straszna fabuła, straszne postacie, straszna logika i składnia, ale najstraszniejsza jest nieznajomość życia...” Ciekawe co wielki literat powiedziałby o powieściach kryminalnych dzisiaj...
Wyobrażam sobie, że za czasów Czechowa kryminał rzeczywiście musiał prezentować bardzo niski poziom jeśli chodzi o walory literackie. Widocznie nie było w nim miejsca na pogłębioną charakterystykę, nieszablonowe postaci, głębszą refleksję i prawdopodobieństwo psychologiczne, a może nawet inteligentnie skonstruowaną zagadkę. Domyślam się, że w tamtych czasach gatunek ten był traktowany przez szanujących się pisarzy z pobłażaniem, ponieważ schlebiał najniższym gustom i potrzebom (z gatunku „chleba i igrzysk”), drukowany był wyłącznie w brukowcach i zapewne przypominał opowieści z naszego rodzimego miesięcznika „Detektyw”.

Informacje na okładce zaintrygowały mnie i byłam ciekawa jak wygląda parodia kryminału w wykonaniu Antoniego Czechowa. Już sam tytuł nawiązywał do typowej konstrukcji jakiegoś sensacyjnego nagłówka w gazecie, spodziewałam się więc, że będzie bardzo prześmiewczo. Nie oczekiwałam, co prawda, że mistrz będzie kalał swoje pióro i dobre imię ww. zjawami, sowami w ruinach zamku i innymi tanimi efektami, ale liczyłam na nieco większy sarkazm niż ten, który w „Dramacie...” zaserwowano. Właściwie jedyna kpina to pobieżnie i nieudolnie prowadzone śledztwo oraz irytujące przypisy Czechowa, w których zwraca uwagę na pewne aspekty (tak jakby nie wierzył w spostrzegawczość czytelnika), a także jawnie sugeruje kto jest winnym zbrodni. To dość mało, zważając na fakt, iż morderstwo i dochodzenie w jego sprawie zajmują jedynie 1/5 powieści. Są też ze dwie kąśliwe aluzje do samowoli redaktorów w kwestii wprowadzania zmian w drukowanych tekstach. Cała reszta to wcale nie najgorsza literatura, w dodatku daleka od kryminału. Owszem, zabójstwo jest, ale pojawia się ono niemal na końcu powieści i jest potraktowane po macoszemu: żadnej zawiłej dedukcji, żadnych zwrotów akcji, żadnego napięcia. Mamy za to w „Dramacie na polowaniu” galerię ludzkich postaci, zachowań i motywacji. Mamy też polemikę z utworami Dostojewskiego - o czym poinformowało mnie posłowie i dobrze, bo sama bym pewnie nie szukała takich skojarzeń. Chodzi o kwestię winy i kary - u Czechowa nie ma pod tym względem happy endu, sprawiedliwego rozwiązania. Jest za to refleksja, że społeczeństwo nieraz samo nie dąży do sprawiedliwości, nie jest w tym względzie zbyt dociekliwe.
Jeśli potraktujemy „Dramat na polowaniu” jak kryminał (albo jego parodię), w którym oczekujemy dreszczu emocji, rozwiązywania zagadki, tajemnicy i misternego układania szczegółów, to spotka nas zawód. Ale jeśli chcemy przyjrzeć się ciemnym stronom ludzkiej natury, mniejszym i większym patologiom, to książka jest jak znalazł. Ponoć Czechow (znów informacja z nieocenionego posłowia) interesował się sprawami kryminalnymi, psychiatrią oraz „wszelkimi dewiacjami tak zwanej duszy” i starał się wszystkie, na pozór irracjonalne, zachowania ludzkie wyjaśniać cechami charakteru lub okolicznościami. I to w „Dramacie na polowaniu” rzeczywiście widać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz