wtorek, 28 sierpnia 2012

Martha Grimes „Zajazd Jerozolima”

„Zajazd Jerozolima” to moje trzecie spotkanie z Marthą Grimes. Pierwsze co wpadło mi niegdyś w ręce to „Pod Zawianym Kaczorem”, a potem „Pod Anodynowym Naszyjnikiem”, czyli odpowiednio: czwarta i trzecia część sagi o (nad)inspektorze Jurym. Seria ta liczy sobie 22 tomy (zdaje się, że większość jeszcze nie została przetłumaczona na polski), a „Zajazd Jerozolima” jest piąty w kolejności.
Choć Matha Grimes jest Amerykanką, atmosfera w jej powieściach panuje iście angielska: mgły, deszcze, stare rezydencje na lawendowych wzgórzach, polowania, five o'clocki, puby i mnóstwo arystokratycznych tytułów. W „Zajeździe Jerozolima” mamy akurat małe miasteczko i rezydencję (przerobioną ze starego opactwa) odciętą od świata przez opady śniegu, w której popełniono morderstwo. Pub też jest, obowiązkowo. Mamy także siedmiu podejrzanych (nie licząc trójki głównych bohaterów), z czego większość posiada tytuły szlacheckie. Wypisz wymaluj Agatha Christie, tylko zamiast Herkulesa Poirota na miejsce zbrodni przybywa Richard Jury, dla którego trup w rezydencji bynajmniej nie jest pierwszym z jakim ma do czynienia w tej powieści.
Plastyczne, żywe i nastrojowe opisy miejsc i ludzi niewątpliwie są zaletą "Zajazdu Jerozolima" i budują odpowiedni klimat. Szczególnie przyjemnie czyta się u Marthy Grimes charakterystyki postaci - autorka umiejętnie tworzy nietuzinkowych bohaterów dzięki misternym, acz nie za ciężkim opisom. Największy rozmach w tej kwestii widać w „Pod Anodynowym Naszyjnikiem” (przynajmniej według mojego dotychczasowego rozeznania). Lekko zbzikowane siostry z kółka ornitologicznego, rodzina miejscowych snobów, bystra dziewczynka koniara, czy wreszcie patologiczna rodzinka z Londynu - obcowanie z nimi bywało bardziej zajmujące niż śledzenie fabuły. Ale i w Zajeździe nie brak różnorodnych, intrygujących postaci. Poza tymi "jednorazowymi" bohaterami, Juremu towarzyszy nieoceniony Melrose Plant ze swoją nieznośną ciotką i sierżant Alfred Wiggins. Trochę melancholijny, przystojny Jury może się podobać, lubię też Planta z jego arystokratycznymi manierami i ciętymi ripostami na każdą okazję, przywiązałam się nawet do upierdliwej cioteczki Agathy, ale Wigginsa to wręcz ubóstwiam. Zdaje się, że tego pedantycznego hipochondryka nikt, prócz Jurego, nie docenia w pracy, a niesłusznie, bo wykonuje ją rzetelnie i profesjonalnie. Jest to jedna z najzabawniejszych i najsympatyczniejszych postaci i szkoda, że w „Zajeździe Jerozolima” występuje raczej rzadko.
Jeśli chodzi o jakieś wady, to odnoszę wrażenie, że pod względem wątków „miłosnych” (określenie trochę na wyrost) seria o inspektorze Jurym to istna „Moda na sukces”. Otóż, Jury i Plant bez przerwy w kimś się podkochują: nieszczęśliwie, z ukrywaną wzajemnością, na zmianę, naraz, lub na zakładkę. A to wszystko w obrębie bodajże czterech kobiet, z którymi nijak nie mogą się w sferze uczuciowej zrealizować i dojść do ładu. Ich nieporadność, bezsensowne ukrywanie uczuć, wahania i inne takie dyrdymały są nieco irytujące, zwłaszcza, że przecież są to mężczyźni w sile wieku i atrakcyjni (zarówno fizycznie jak i intelektualnie). Co ciekawe, taki sierżant Wiggins ze swoimi dziwactwami i słabościami oraz pewną ciapowatością, potrafi być bardziej zdecydowany i wziąć sprawy w swoje ręce w kwestii życia uczuciowego. Ale da się to jakoś zdzierżyć, tym bardziej, że wątki miłosne nie zajmują zbyt wiele miejsca w powieściach Grimes. Z chęcią więc sięgnę po pozostałe jej, niewątpliwie smakowite i klimatyczne, książki.

1 komentarz:

  1. Zbrodnia popełniona na angielskiej prowincji, w stylu i klimacie kryminałów Agathy Christie... Hmm, jak spadnie zasypujący wszystko śnieg, pewnie będę miał nastrój na przeczytanie tej książki - jednym tchem. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń