niedziela, 17 czerwca 2012

Boris Akunin „Pelagia i czarny mnich”, "Pelagia i czerwony kogut"

Jak już wspomniałam, Pelagia i jej buldogi rozpaliła moje żądze do krótkiej, lecz jakże klimatycznej serii pt. kryminał prowincjonalny. Kłusem poleciałam po dwa kolejne, a zarazem ostatnie tomy o przygodach nietypowej mniszki i z przyjemnością przeniosłam się 100 lat z okładem wstecz na rosyjską prowincję.

„Pelagia i czarny mnich” zaczyna się od sceny kończącej poprzedni tom, tak więc mniszka płynnie wpada z jednej afery w drugą. Co prawda jej zwierzchnik wzbrania się jak może przed wysłaniem Pelagii na kolejną misję, którą obarcza najpierw trzech zaufanych, cnotami obdarzonych mężczyzn: prześmiewcę, śmiałka i mądralę. Ale panowie polegną w boju, więc Pelagia i tak będzie musiała zakasać habit i po nich posprzątać. Wiadomo: gdzie diabeł nie może...
Narracja jest oczywiście niespieszna i leniwa, więc można się pławić w historii i delektować nią do woli. Nie powiem, żeby pierwsza część książki (ta bez Pelagii) mi się dłużyła, ale jednak z utęsknieniem czekałam na wkroczenie do akcji głównej bohaterki. Ta w „czarnym mnichu” zdecydowanie częściej zmienia tożsamość niż w pierwszym tomie (występuje nawet jako młody chłopak), odważnie przeprowadza rozpoznanie terenu, brawurowo walczy z tajemniczym i niezidentyfikowanym wrogiem, ze dwa razy omal nie traci życia i w ogóle Bond się może przy niej schować z tymi swoimi śmiesznymi gadżetami. Sprytnej mniszce towarzyszy galeria postaci nader oryginalnych, barwnych i niejednoznacznych, z którymi czasem ciężko dojść do ładu (kto jest kto i czy aby na pewno zdrowy psychicznie). Bardzo obrazowo, plastycznie zarysowane tło akcji dodaje smaku i świetnie współtworzy klimat. Powieść tradycyjnie trzyma w napięciu do samego, nietuzinkowego końca. Dogrzebiemy się w niej nawet do małego akcentu polskiego, a jest nim pewna Marysia, o której w kółko mamrocze pod nosem pewien pacjent szpitala psychiatrycznego. O co chodzi? Sprawdźcie sami.

„Pelagii i czerwonemu kogutowi” zarzuca się zbytni mistycyzm oraz wielowątkowość i multum postaci, za którymi trudno nadążyć. Czy ja wiem? Owszem, powieść jest wyraźnie odmienna od dwóch poprzednich zarówno przez styl jak i poruszaną tematykę. Przede wszystkim narracja przyspiesza, a miejsca akcji są różnorodne i bardzo od siebie odległe. Co do ilości wątków i postaci to nie zgłaszam zastrzeżeń. Przestraszyły mnie trochę opinie czytelników mówiące, że przez nawał jednego i drugiego powieść robi się chaotyczna i trudna do ogarnięcia, do tego stopnia, że zasiadłam do lektury z długopisem i kajetem. Jednak artykuły papiernicze okazały się zbędne, jakoś nie zgubiłam się w gąszczu wydarzeń, a i bohaterowie mi się nie mylili. Wręcz przeciwnie, każdy z nich miał rolę w powieści, nie pojawiał się i nie znikał ot tak nagle bez sensu i powodu. W trzeciej części kryminału prowincjonalnego na prowadzenie wybija się postać Matwieja Berdyczowskiego i okazuje się być bohaterem równie ciekawym jak Pelagia, za którego równie mocno trzymałam kciuki. Zresztą to on, a nie Pelagia, rozwiązuje zagadkę - mniszka podąża w innym kierunku. Jeśli chodzi o dywagacje, refleksje i polemikę o charakterze religijnym, to... cóż. Jedni marudzą, że za dużo tego, że psuje to klimat powieści kryminalnej, że naciągane, bez sensu i odbiega od ich oczekiwań co do „kryminału prowincjonalnego”. Drudzy gromią tych pierwszych za to, że płytcy są, boją się polemiki religijnej i głębszej filozofii, a tak w ogóle to Akunin przecież wpisuje się tą książką w pewne tradycje literatury rosyjskiej (tu przywołują klasykę wśród klasyk - „Mistrza i Małgorzatę”). Hmmm... Po przemyśleniu sprawy, dochodzę do wniosku, że jedni i drudzy mają trochę racji. Ja też oczekiwałam klimatu jak w poprzednich dwóch książkach serii, bo mi się podobał taki jaki był i dla niego właśnie „Pelagię...” czytałam. Może rzeczywiście mistycyzm nie zawsze pasuje do klimatów kryminalnych. Zbytnio tu „miesza” i sprawia, że z „Czerwonego koguta” robi się ni pies ni wydra, bo czytelnik skacze od brawurowych, grozą zalatujących wątków kryminalnych do głębokich rozważań filozoficzno-religijnych i z powrotem. Z drugiej jednak strony, wątek mistyczny przedstawia ciekawy punkt widzenia i trochę do rozmyślań zmusza. Wnioski, do jakich te rozmyślania prowadzą nie są za wesołe, ale chyba prawdopodobne. Ludzie od 2000 lat nie zmienili się nic a nic i gdyby Jezus pojawił się wśród nich dziś, zostałby niechybnie potraktowany jaki za pierwszym razem. Ciekawe też ile na świecie jest osób, które byłyby gotowe zabić za swoje przekonania co ich Zbawiciel miał na myśli, czego chce, a co by potępił. A tymczasem może sam zainteresowany na ich widok tylko by się popukał w czoło i uciekł od swych wyznawców gdzie pieprz rośnie?
„Pelagia i czerwony kogut” różni się też od swoich poprzedniczek zdecydowanie bardziej mrocznym i brudnym klimatem, wspomaganym wydajnie przez liczne opisy wszelkich ludzkich podłości oraz wariantów zboczeń seksualnych (czasem tylko groteskowych a czasem makabrycznych). Szczególnie zasmucające było dla mnie poczucie, że coś (nie tylko seria) się kończy, że rozpada się pewien swojski, bezpieczny porządek nadwołżańskiego świata. Wraz z nim odchodzi i rozbija się grupka trójki przyjaciół (Mitrofaniusz, Pelagia, Berdyczowski) pokonana przez niegodziwości wielkiego świata.
Zupełnie niespodziewany był dla mnie (i jakby nie na miejscu?) wątek romansowy. Akunin zarzucił Pelagię aż trzema wielbicielami (!), a ona wybrała tego czwartego, który chyba nie ma zbytniej ochoty na jej towarzystwo.
Znów obecny jest wątek polski w powieści, ale niestety chlubny to on nie jest (prawdę mówiąc, ręce opadają). No nic, trudno.
Podsumowując: „Pelagia i czerwony kogut” jest inna, ale nie gorsza niż jej poprzedniczki. Zabrakło mi trochę klimatu z poprzednich części, ale polecam tę trylogię.

2 komentarze:

  1. Noo...ciekawie brzmi:)) a ja własnie szukam czegoś mocno kryminalnego na wakacje:) poszukam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej! Toż to sam Czarny (w)Pieprz odcisnął swą racicę tu, na tym niedorozwiniętym (jeszcze), skromnym blogu! Tera to będę chodzić dumna i blada ;p Wszystkie trzy "Pelagie" polecam z całego serca, bo (z tego co ja amator w dziedzinie literatury mogę wywnioskować) są to dzieła z dość niespotykanym klimatem i fabułą.

      Usuń