Kiedy w wieku jedenastu
lat czytałam „Matyldę” Roalda Dahla byłam nieźle
zdezorientowana! No jakże to tak? Rodzice nie kochają rodzonej
córki za to, że lubi czytać książki? I mogą własne dziecko
oddać jak psa jakiejś obcej osobie? Na zawsze?! A dyrektorka szkoły
może publicznie, bez obaw przed konsekwencjami, wywijać uczennicą
w powietrzu trzymając ją za warkoczyk lub więzić w ciasnej szafie
naszpikowanej gwoździami?! Co ten pan pisze? Przecież to nie jest
książka dla dzieci! Maaamooo, on kłamie!
Wtedy jeszcze nie znałam
specyfiki twórczości Roalda Dahla i nie wiedziałam, że w jego
świecie próżno oczekiwać tego tradycyjnego ładu, zasad moralnych
i obrazu świata jaki roztaczają zwykle rodzice przed dziećmi.
Świat w książkach (bajkach?) Dahla jest dziwny, absurdalny i
groźny. Głównymi bohaterami są dzieci, które muszą sobie w tym
świecie radzić. Zwykle są one około 10-letnie, pochodzą z
niepełnych rodzin lub są całkiem pozbawione ich wsparcia. Dorośli,
natomiast, to stworzenia obojętne, a nieraz groźne i okrutne (poza
nielicznymi wyjątkami). Można powiedzieć, że Dahl odebrał mi
sporą część dziecięcej naiwności i niewinności i... strasznie
mi się to podobało!
„Czarownice” są
właśnie typowym przykładem charakterystycznego dahlowego
pisarstwa. Jest to lektura dla dzieci, które lubią się bać. A że
wszystkie dzieci uwielbiają się bać, jest to niewątpliwie coś
dla nich. Dla dorosłych też, czemu nie. Odnajdziemy tu klimat
tajemniczości, nawet grozy oraz ekscentrycznych bohaterów. Wszystko
to przyprawione drastycznymi scenami (tzn. dla mnie były drastyczne,
ale współczesnych 10-latków mogą nie satysfakcjonować) i
niepokojącymi aluzjami. Autor trzyma młodocianych czytelników
niezmiennie w napięciu, intryguje i zaskakuje swoją demoniczną
pomysłowością. Na koniec serwuje nam, równie szokujący jak cała
powieść, happy end i zostawia nas z dylematem: „To dobrze czy
źle? Cieszyć się czy nie? Niby fajnie, ale przecież...”.
Książki dla dzieci
ewoluują, a autorzy coraz częściej za punkt honoru stawiają sobie
jak najdalsze odejście od konwencji baśni, w której jest dobro,
zło i morał, za to stawiają na tematy „niedziecięce”. Mam
wrażenie, że głównie chodzi im o zaintrygowanie czy zszokowanie
rodziców, a może nawet pewien szantaż emocjonalny (Jak to? Nie
kupisz dziecku „Małej książki o kupie/ śmierci/ miesiączce”?
Nowocześni rodzice na zachodzie kupują. Chcesz go na głupka
wychować? A może sam się wstydzisz o tym rozmawiać?). Ja nie
wiem, czy wszystkie z tych nowatorskich lektur dziecięcych są
istotnie wartościowe (i czy czterolatek musi koniecznie wiedzieć,
że jak ukochana babcia umarła to zgnije pod ziemią i zjedzą ją
robaki). A czytając Dahla widzę i czuje, że on pisze naprawdę dla
dzieci i wyłącznie z myślą o nich.
Doskonałe podsumowanie!
OdpowiedzUsuń